Małopolski Portal Informacyjny

Andrychów - Wadowice - Kalwaria Zebrzydowska - Wieprz - Zator - Kęty - Sucha Beskidzka

Fryzjer w smoczej skórze

Fryzjer w smoczej skórze

Wisła Kraków to jego największa miłość.
Foto: Edyta Łepkowska

Stolica Małopolski słynie z dwóch smoków – wawelskiego i wiślackiego. Ten pierwszy zieje ogniem pod Zamkiem Królewskim, a drugi zagrzewa piłkarzy Wisły Kraków do boju i pozuje do niezliczonych zdjęć z kibicami. Znają go wszyscy, którzy choć czasem bywają na meczach Białej Gwiazdy. Ale mało kto wie, że Wiślacki Smok mieszka w Brzeźnicy i jest… fryzjerem.

 

Każdy, kto po raz pierwszy w życiu wejdzie do salonu fryzjerskiego Stanisława Sękiewicza w Brzeźnicy, ma wrażenie, że pomylił drzwi. Wnętrze pełne jest trofeów sportowych, na ścianie wisi kalendarz Wisły Kraków, a gościa wita mężczyzna odziany w barwy tego klubu. Trzeba się dopiero bliżej przyjrzeć stolikowi pod lustrem, by przed ustawionymi na nim pucharami dostrzec fryzjerskie akcesoria – grzebienie, nożyczki i elektryczną maszynkę do strzyżenia.

Ale stałych klientów nie dziwi wystrój salonu ani ubiór właściciela. Dobrze wiedzą, że Stanisław Sękiewicz jest wręcz fanatycznym wielbicielem Białej Gwiazdy. I że lepiej nie planować podcięcia włosów w dniu, kiedy gra jego ukochany klub. Brzeźnicki fryzjer od ponad 30 lat jeździ na wszystkie mecze Wisły rozgrywane w Krakowie oraz wiele z tych, które odbywają się w innych miastach. A od 2005 roku występuje na nich w roli Wiślackiego Smoka – maskotki klubu. I choć noszenie stroju tego gada nie jest wcale łatwe, Stanisław Sękiewicz nigdy z tego dobrowolnie nie zrezygnuje. Chciałby być smokiem aż do śmierci, tak jak jego poprzednik, Tadeusz Kuś, który zmarł na zawał serca po jednym z meczów Białej Gwiazdy…

UFF, JAK GORĄCO

Do castingu na nowego Wiślackiego Smoka, który odbył się 27 lipca 2005 roku, zgłosiło się 11 osób, w tym 2 kobiety. Kandydat musiał być wysportowany, dość młody, oddany klubowi, a przede wszystkim dyspozycyjny. Stanisław Sękiewicz spełniał wszystkie te kryteria, a pod względem dwóch ostatnich nie miał sobie równych – działacze Wisły doskonale wiedzieli, że trudno byłoby znaleźć drugiego kibica, który od 1988 roku nie opuścił ani jednego meczu Wisły rozgrywanego na stadionie przy ulicy Reymonta w Krakowie.

Nie przyjeżdżałem tylko po to, by oglądać rywalizację na boisku. Przed każdym meczem przychodziłem dużo wcześniej, by wraz z innymi wieszać flagi na płotach. Później założyliśmy Stowarzyszenie Kibiców Wisły Kraków, w którym przez dwie kadencje byłem skarbnikiem – mówi brzeźnicki fryzjer. Jako smok zadebiutował 10 września 2005 roku podczas meczu z Pogonią Szczecin, który Biała Gwiazda wygrała.

Obowiązki klubowej maskotki pełni za darmo i – jak zapewnia – nawet gdyby zaproponowano mu wynagrodzenie, absolutnie by go nie przyjął. Możliwość wcielania się w Wiślackiego Smoka uważa bowiem za wielki przywilej. Nosi dwa różne stroje, w zależności od tego, czy bierze udział w meczu futbolu czy koszykówki. – Kostium koszykarskiego smoka jest dużo lżejszy i wygodniejszy. Daje większą swobodę ruchów i w ogóle się w nim nie męczę. Ten, w którym występuję na meczach piłki nożnej jest bardzo ciepły. Ma to swoje plusy przy niskich temperaturach, ale w czasie upału trudno w nim wytrzymać. Nieraz czuję, jak pot spływa mi z nóg do butów. Dlatego już na trzy godziny przed meczem nic nie piję, żeby się tak bardzo nie pocić, a przede wszystkim nie biegać do ubikacji, bo ściąganie stroju jest uciążliwe – opowiada Stanisław Sękiewicz.

PROCHY NA BOISKU

Na stadionie Wiślacki Smok najpierw wita się z zawodnikami, a potem wyprowadza ich na rozgrzewkę, biegnąc przed nimi z flagą. Następnie musi się zająć kibicami. Wielu z nich chce sobie zrobić zdjęcie z klubową maskotką, przybić z nią „piątkę” albo po prostu pogawędzić. Największy entuzjazm smok wzbudzał zawsze w sektorze rodzinnym, przeznaczonym dla dorosłych z dziećmi. Wprawdzie niektórzy malcy boją się wielkiego chodzącego pluszaka, ale większość jest nim zachwycona. Kilkulatkowie aż piszczeli z radości, gdy w czasach przed epidemią brał ich na ręce. Nie brakowało wśród nich takich, którzy nalegali, aby smok zionął ogniem… – Szkoda, że nie mogę tego zrobić – śmieje się Stanisław Sękiewicz.

Zdarzają się też bardziej nietypowe prośby, choć niekoniecznie ze strony dzieci. Najbardziej pamiętną było spełnienie ostatniej woli zmarłej kibicki. – To była starsza pani, która wytrwale jeździła na mecze. Nawet te zagraniczne, do Francji czy Hiszpanii. Podziwialiśmy jej determinację, pasję i oddanie klubowi. Gdy zmarła, przed którymś meczem dostałem woreczek z jej prochami, aby je rozsypać na polu karnym stadionu Wisły. Bez wahania to zrobiłem. Zresztą tych prochów była naprawdę niewielka ilość. Nawet nie było ich widać na murawie – wspomina Wiślacki Smok.

Do jego obowiązków należą też wizyty z piłkarzami w szkołach, przedszkolach i szpitalach. Te ostatnie są dla niego najtrudniejsze. – Widok niewinnych, a tak bardzo chorych dzieci, jakie przebywają na przykład w Prokocimiu, jest wręcz wstrząsający. Ale cieszę się, że udaje mi się przywołać uśmiech na ich buzie. Nieraz chcą mnie zatrzymać na oddziale, proszą, abym został do następnego dnia – mówi. Mali kibice uwielbiają ciągnąć smoka za ogon. Zdarzyło się również, że ktoś próbował oderwać mu głowę. Ale nie jest to takie proste, bo smoczy łeb trzyma się mocno. Nie można go zdjąć bez rozpięcia ukrytych rzepów.

WĘDRÓWKI Z KLUBEM

Dzięki kibicowaniu Wiśle Stanisław Sękiewicz zwiedził spory kawałek świata. Był na prawie wszystkich zagranicznych meczach pucharowych Białej Gwiazdy od 1998 roku. – Opuściłem tylko dwa – w Trabzonie w Turcji, na którym w ogóle nie było Polaków oraz jeden w Tbilisi, stolicy Gruzji. W roku dwa tysiące czwartym Wisła grała tam dwa razy i akurat tak się złożyło, że na tym drugim meczu nie dałem rady być. Po części ze względów finansowych, ale nie tylko – opowiada brzeźniczanin.

Przed każdym wyjazdem do nieznanego mu jeszcze miasta zaopatrywał się w przewodnik, a gdy już znalazł się na miejscu, starał się zobaczyć jak najwięcej zabytków i pozostałych atrakcji turystycznych. – Inni kibice woleli „zwiedzać” puby i bary, ale mnie do alkoholu nigdy nie ciągło. Wolę się bawić na trzeźwo – zapewnia. – Te pucharowe mecze to były ogromne emocje. Niektóre miały naprawdę dramatyczny przebieg. Na przykład te z Realem Saragossą w Pucharze UEFA w dwutysięcznym roku. Na wyjeździe Wisła przegrała jeden do czterech, tutaj też jej kiepsko szło, ale kiedy wszystko wydawało się już stracone, zawodnicy się zmobilizowali i w dogrywce, w rzutach karnych pokonali Hiszpanów. Wygrali cztery do jednego! To było wręcz nie do uwierzenia!

ŻONA PRZEGRAŁA Z WISŁĄ

Zamiłowanie do Białej Gwiazdy Stanisław Sękiewicz ma w genach. Odziedziczył je po ojcu, który również regularnie chodził na mecze przy Reymonta. Tylko że w przypadku syna ta pasja przybrała niemalże formę obsesji. Nic innego nie jest dla niego tak ważne, jak kibicowanie Wiśle i pełnienie funkcji Wiślackiego Smoka. Nawet uczucie do kobiety przegrało u niego z miłością do Białej Gwiazdy. – Żona z początku akceptowała moją pasję, a nawet zdawała się ją podzielać. Jeździła ze mną na mecze, sądziłam, że wciągnęło ją to prawie tak jak mnie. Ale w pewnym momencie postawiła mi ultimatum. Powiedziała: „Wybieraj – Wisła albo ja”. No to wybrałem… – wyznaje brzeźniczanin.

Stanisław Sękiewicz nie ogranicza się tylko do kibicowania. Swego czasu sam grał w piłkę nożną, a teraz promuje rozwój młodych talentów sportowych. Sześć lat temu założył Akademię Piłkarską Wisła Brzeźnica, z której następnie wydzielił drugą, przeznaczoną wyłącznie dla dziewcząt. To właśnie puchary zdobyte przez zawodników i zawodniczki z tych klubów są główną ozdobą jego salonu fryzjerskiego. Choć pracy na rzecz dziecięcego oraz młodzieżowego futbolu poświęca mnóstwo energii i czasu, ona również idzie w odstawkę, gdy gra Biała Gwiazda. – Staram się wszystko pogodzić, ale jeśli mecz którejś z moich drużyn koliduje meczem Wisły Kraków, to oczywiście priorytetem jest ten drugi – podkreśla.

Każdemu nowemu klientowi salonu fryzjerskiego Stanisław Sękiewicz opowiada historię maszynki do strzyżenia włosów, której najchętniej używa. Bo i ona ma związek z jego ukochanym klubem. Dostał ją 7 lat temu od ówczesnego kapitana Wisły Arkadiusza Głowackiego na ćwierćwiecze swego kibicowania Białej Gwieździe.

Edyta Łepkowska

Zobacz również: Na maratonie nie poprzestanie…

 

Podziel się tym wpisem:

0 0 głosów
Oceń ten artykuł !
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Podziel się przemyśleniami, skomentuj (nie wymagamy logowania).x