Małopolski Portal Informacyjny

Andrychów - Wadowice - Kalwaria Zebrzydowska - Wieprz - Zator - Kęty - Sucha Beskidzka

Spytkowice. Cichy heroizm

Spytkowice. Cichy heroizm

W historii Spytkowic złotymi zgłoskami zapisała się rodzina Kornasów, która niosła pomoc uciekinierom z Auschwitz. Ale do dziś niewiele osób wie o jej cichym heroizmie.
Foto: Edyta Łepkowska

Ugotuj więcej ziemniaków, znowu mamy gości – rzucił Franciszek Kornaś do żony, wchodząc do domu. Kobieta bez słowa skinęła głową. Dopiero po kilku minutach podniosła na męża zmartwiony wzrok i odparła: – Franek, boję się o naszą rodzinę. Jak się wyda, że pomagamy uciekinierom z Auschwitz, zginiemy wszyscy. My, nasze dzieci, wnuki, może nawet sąsiedzi

Mimo obaw, Ludwika Kornaś ze Spytkowic nigdy nie odmówiła pomocy potrzebującym. Nikt niepowołany nie dowiedział się też, że ona i jej mąż dawali schronienie więźniom, którym udało się zbiec z obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Nawet w najbliższej rodzinie tylko nieliczni byli świadomi tego, iż skromna chata Kornasiów stanowiła punkt przerzutowy dla uciekinierów. Najbliżsi sąsiedzi mogli się czegoś domyślać, ale nie pisnęli ani słowa. I nawet na długo po zakończeniu wojny nikt o tym nie mówił. Ani Ludwika i Franciszek, ani ich dzieci. A jeśli nawet ktoś wspomniał coś na ten temat, to tylko bardzo oględnie, bez wchodzenia w szczegóły, jakby sprawa nadal musiała być utrzymywana w ścisłym sekrecie.

Byłem bardzo zaskoczony, gdy dwa lata temu w materiałach historycznych natknąłem się na wzmiankę o działalności dziadków. Szukałem informacji o ich synu, a moim wujku – Józefie Kornasiu, który w czterdziestym czwartym roku zginął podczas akcji przygotowanej, aby wydostać z KL Auschwitz Józefa Cyrankiewicza. To, że wujek pomagał więźniom obozu, nie jest w rodzinie tajemnicą. Ale o tym, co robili dziadkowie, było cicho jak makiem zasiał, dopóki sam nie zacząłem drążyć tematu – opowiada spytkowiczanin Zygmunt Kornaś, wnuk Ludwiki i Franciszka.

TRUPY W STODOLE

Jego starsza kuzynka Janina Kolasa, która urodziła się w 1938 roku i do dziś mieszka tuż obok nieistniejącego już domu dziadków, też była nieświadoma tego, co się u nich działo. – Z czasów wojny pamiętam tylko tyle, że w czasie bombardowania siedzieliśmy w piwnicy. I że w stodole leżały trupy Niemców przykryte słomą, na które nam, dzieciom nie pozwolono iść popatrzeć… Może tuż po wojnie dziadkowie opowiadali coś o uciekinierach z obozu, ale jeśli tak było, do mnie to nie docierało. Byłam jeszcze za mała, by mnie to interesowało. Na pewno nikt o tym nie mówił, kiedy byłam już starsza. Zresztą, kto tam wtedy opowiadał coś dzieciom. Czasu na to nie było. Musiałam chodzić do szkoły, a po lekcjach paść krowy i opiekować się młodszym rodzeństwem – wspomina kobieta.

Zygmunt Kornaś dodaje, że najstarszy jego kuzyn zapamiętał tylko jedno zastanawiające zjawisko. – Gdy w czasie wojny spędzał w Spytkowicach wakacje, dziwiło go niezmiernie, że babcia często gotowała bardzo duże ilości jedzenia, choć mieszkała tylko z dziadkiem – mówi.

DOKUMENTY W ULU

Publikacje opisujące konspiracyjną działalność ludzi z okolic Oświęcimia też nie ujawniają zbyt wiele na temat cichego heroizmu niemłodego już wówczas małżeństwa Kornasiów. Najwięcej można się o nim dowiedzieć z książeczki „W cieniu Auschwitz” Edwarda Hałonia, który w czasie okupacji był kierownikiem przyobozowej organizacji podziemnej Polskiej Partii Socjalistycznej. Relacjonując, jak przygotowywana była pomoc dla więźniów, autor kilka razy wymienia Kornasiów, u których sam niejednokrotnie nocował w czasie akcji łącznościowo-przerzutowych. Wspomina między innymi, że ilekroć przekraczał przebiegającą nieopodal granicę między III Rzeszą a Generalnym Gubernatorstwem, Franciszek chował jego dokumenty w… pszczelim ulu.

W książce „Ludzie dobrej woli” pod redakcją Henryka Świebockiego, poświęconej mieszkańcom ziemi oświęcimskiej niosącym pomoc więźniom KL Auschwitz, znalazła się krótka informacja o Kornasiach: „Mieszkańcy Spytkowic, małżeństwo, rodzice Józefa Kornasia, ich dom był „skrzynką” kontaktową przyobozowej i krakowskiej PPS, działających na rzecz więźniów. Odbierano stamtąd lekarstwa i pocztę, ukrywano uciekinierów z obozu”. Na facebookowym profilu powstającego Muzeum Pamięci Mieszkańców Ziemi Oświęcimskiej, zdjęciom Ludwiki Kornaś towarzyszy opis: „W domu pani Ludwiki i jej męża Franciszka był punkt przerzutowy dla więźniów, którzy uciekli z obozu KL Auschwitz-Birkenau. Nie znamy dokładnej liczby uciekinierów, którzy znaleźli schronienie w domu Państwa Kornasiów”. Inne wzmianki są nawet bardziej lakoniczne.

WÓDECZKI NIE UNIKAŁ

Nieco więcej można się dowiedzieć o tym, jakimi ludźmi byli Ludwika i Franciszek, choć już nie z publikacji, lecz ze wspomnień wnucząt. – Dziadek lubił sobie wlać wódeczki do herbaty, ale pijanego nigdy go nie widziałam. Umiał we wszystkim zachować umiar i był bardzo religijny. Zawsze śpiewał „Godzinki” w kościele, a i w domu często było słychać kościelne pieśni w jego wykonaniu. Babcia też znana była z pobożności, choć wolała modlić się po cichu, niż śpiewać. Obydwoje byli bardzo pracowici, ale też wymagający. Wszyscy musieliśmy im pomagać. Pamiętam, jak całą zimę młóciliśmy w stodole zboże cepami – opowiada Janina Kolasa.

Znacznie łatwiej znaleźć informacje o synu Ludwiki i Franciszka Kornasiów, Józefie, który był łącznikiem pomagającym ludziom osadzonym w Auschwitz. Zajmował się przerzutem leków oraz przeprowadzaniem uciekinierów z obozu na teren Generalnego Gubernatorstwa. Jego żona Helena też działała na rzecz więźniów. Jej rola polegała na przygotowywaniu i nadawaniu przeznaczonych dla nich paczek. Najobszerniejszych opisów doczekała się akcja, w której Józef Kornaś zginął z rąk Niemców. Była to jedna z prób wydostania z KL Auschwitz Józefa Cyrankiewicza, wówczas jednego z czołowych działaczy Polskiej Partii Socjalistycznej – Wolność, Równość, Niepodległość.

ŚMIERĆ NA STACJI

Według opisu Edwarda Hałonia, Kornaś, razem z trzema innymi uczestnikami akcji wyruszył pociągiem z Krakowa Podgórza do Ryczowa. W drodze jeden z nich, Adam Rysiewicz zwrócił uwagę banszuca, czyli strażnika kolejowego. Funkcjonariusz zażądał od niego dokumentów, więc ten przedstawił mu podrobiony niemiecki dowód inspektora robót budowlanych oraz delegację służbową, z której wynikało, że jedzie w głąb Rzeszy w sprawach zawodowych. Papiery wyglądały na autentyczne, toteż strażnik nie niepokoił już dłużej „inżyniera”. Gdy bojowcy dotarli do celu, czyli domu Kornasiów w Spytkowicach, z którego mieli odebrać Cyrankiewicza, dowiedzieli się jednak, iż z powodu pewnych komplikacji w obozie, ucieczka została przełożona na inny, nieustalony jeszcze termin.

W tej sytuacji zdecydowali się wrócić do Krakowa i następnego dnia wczesnym rankiem udali się na stację kolejową w Ryczowie. Tam zauważył ich ten sam banszuc, który poprzedniego dnia zainteresował się Rysiewiczem. Uwadze strażnika nie mógł umknąć tak szybki powrót „inżyniera” ze służbowego wyjazdu, więc wezwał go razem ze stojącym obok Ryszardem Krogulskim do służbówki zawiadowcy stacji. W środku banszuc obu wylegitymował, po czym postanowił ich również zrewidować. Gdy chwycił Rysiewicza za prawą kieszeń i wyczuł w niej broń, ten szybko wyjął drugi pistolet i strzelił do funkcjonariusza.

Jego towarzysz skoczył wtedy w stronę drzwi, by rozprawić się z czekającym na zewnątrz uzbrojonym kałmukiem, ale tamten okazał się szybszy. Zastrzelił zarówno Krogulskiego, jak i Rysiewicza. Widząc, co się dzieje, trzeci uczestnik akcji Władysław Denikiewicz wskoczył do odjeżdżającego właśnie pociągu. Czwartego, Józefa Kornasia, Edward Hałoń nazwał najbardziej tragiczną postacią całego zajścia. „On, nie mający broni, nie uciekał, lecz rozpaczliwie miotał się po stacji, chcąc jakoś pomóc, w końcu jednak ukrył się koło nasypu, w piwnicy. Ani kałmuk, ani banszuc nie podeszli do niego, lecz zarzucili grantami” – napisał w książce „W cieniu Auschwitz”.

PAMIĄTKI PRZESZŁOŚCI

W 1964 roku obok stacji w Ryczowie ustawiony został kamień upamiętniający zabitych 20 lat wcześniej uczestników akcji ratunkowej. Na znajdującej się na nim tablicy, niedawno odnowionej przez Zygmunta Kornasia, można przeczytać: W dniu 24 czerwca 1944 roku zginęli w walce z okupantem, niosąc pomoc więźniom obozu hitlerowskiego w Oświęcimiu, bojowcy PPS – Adam Rysiewicz, Józef Kornaś, Ryszard Krogulski”. Oprócz tego pomnika, jedyną pamiątką bohaterstwa rodziny Kornasiów jest dom, w którym schronienie znajdowali uciekinierzy z obozu. Chata Ludwiki i Franciszka już co prawda nie istnieje, ale – zdaniem Zygmunta Kornasia – więźniowie ukrywali się raczej w sąsiadującym z nią murowanym budynku, należącym do ich córki, a jego ciotki. W czasie wojny był on bowiem niezamieszkany. – Własny dom dziadków był malutki, jednoizbowy, trudno by było pomieścić w nim więcej osób, a tym bardziej je ukryć – podkreśla Zygmunt Kornaś.

Edyta Łepkowska

Zobacz również: Kapliczki wypięknieją

Podziel się tym wpisem: