Małopolski Portal Informacyjny

Andrychów - Wadowice - Kalwaria Zebrzydowska - Wieprz - Zator - Kęty - Sucha Beskidzka

Charytatywna podróż z przygodami

Charytatywna podróż z przygodami

O wędrówce Głównym Szlakiem Beskidzkim opowiedzieli nam uczestnicy akcji „Kilometry dla Karolka”.
Od lewej: Rafał Zalewski, Ireneusz Dobrzański i Jakub Rajda.
Foto: Edyta Łepkowska

O niezwykłej akcji czwórki niezmordowanych piechurów pisaliśmy już kilkukrotnie. Ostatnio tutaj. Ale dopiero teraz nadarzyła się okazja, by na spokojnie porozmawiać z jej uczestnikami i pomysłodawcą. Trzej mężczyźni z Andrychowa i okolic oraz ich kolega ze Śląska przeszli ponad 500 km, by zdobyć środki na leczenie i rehabilitację sześcioletniego Karolka. Jednak wszystko zapoczątkował jeszcze inny andrychowianin…

 

Ireneusz Dobrzański z Andrychowa zobaczył we wrześniu ogłoszenie o zbiórce pieniędzy na potrzeby chorego i niepełnosprawnego Karolka Cabaka, o którym wiedział, że mieszka w jego sąsiedztwie. – W mediach jest taki ogrom podobnych historii, że czasami człowiek czuje się nimi już przytłoczony i sam nie wie, czy w nie wierzyć. Najlepiej poznać rodziców i dziecko, by przekonać się, w jakiej są sytuacji. Akurat tak się składa, że znam siostrę mamy Karolka, więc zapytałem ją, co dolega jej siostrzeńcowi. Od niej dowiedziałem się na tyle dużo, by zacząć zastanawiać się, jak mógłbym temu dziecku pomóc – opowiada Ireneusz Dobrzański.

Postanowił porozmawiać z kolegami, o których wiedział, że chcą przejść Główny Szlak Beskidzki, mierzący około 500 km długości. Zaproponował im, by połączyli wyprawę ze zbiórką pieniędzy dla Karolka. Było to na tydzień przed ich planowanym startem. – Przyznam, że z początku nie wykazałem entuzjazmu dla tego pomysłu. Dochodziłem do siebie po chorobie, koledzy już od miesiąca trenowali, a ja dopiero zaczynałem wychodzić z domu. Nie miałem jeszcze śpiwora ani innego niezbędnego wyposażenia. A żeby z pieszej wycieczki zrobić akcję charytatywną, trzeba jeszcze dodatkowych przygotowań. Musieliśmy znaleźć sponsorów, którzy zgodzą się wpłacić na leczenie chłopca jakąś kwotę za każdy pokonany przez nas kilometr – mówi Jakub Rajda z Sułkowic.

Ireneusz Dobrzański przyznaje, że sam miał chwile zwątpienia w powodzenie swego pomysłu, ale mimo wszystko nalegał, by koledzy zaryzykowali. – Ja nie mogłem się urwać z pracy, żeby z nimi iść, więc musiałem zostać w Andrychowie. Dało mi możliwość, by ogarnąć całą sprawę i pozyskać dodatkowych sponsorów – wyjaśnia andrychowianin.

Spartańskie warunki

Na szlak wyruszyli Jakub Rajda, Krzysztof Tomiak, Rafał Zalewski i Tomasz Poraj. Nieśli ciężki bagaż, bo z różnych względów chcieli spać w namiotach, zamiast w schroniskach. Po części dlatego, by ograniczyć koszty, ale też po to, żeby sprawdzić, jak zniosą spartańskie warunki w podróży. Bo zamierzają w przyszłości zmierzyć się z takimi szlakami, na których nocleg w namiocie będzie jedyną dostępną opcją…

Jak się okazało, poradzili sobie znakomicie. Nawet pomimo tego, że w takich warunkach niełatwo było dbać o higienę. Tylko czasami udało im wziąć prysznic czy choćby tylko z grubsza umyć w jednym ze schronisk. Niekiedy musieli decydować się na kąpiel w rzece lub potoku. W wodzie, która przeważnie wydawała się lodowato zimna… Tak samo prali bieliznę i odzież. Nie mieli jej wiele na zmianę, by nie nosić zbyt dużo, więc pranie organizowali na co drugim, trzecim noclegu, a suszyli mokre rzeczy w trakcie wędrówki. Czasem nie było szans, aby wyschły, więc musieli zakładać na siebie mokre koszulki i skarpetki…

Bolące stopy

W czasie podróży najbardziej doskwierał im ból zmęczonych stóp. – Przez pierwsze cztery dni bolały nas też uda i łydki, ale później nie mieliśmy już zakwasów. Niestety, stopy pod wieczór były zawsze tak schodzone, że ciężko było nam dojść do miejsca noclegu. Jednak rano wstawaliśmy i znów wszystko było dobrze. Nocna regeneracja była bardzo skuteczna – mówi Rafał Zalewski. Jakub Rajda dodaje, iż niemała była w tym zasługa piłeczek do masażu stóp, które przywiózł im kolega, który spotkał się z nimi, gdy przechodzili przez Krynicę. Jak twierdzi, działały one cuda. Wystarczyło przez 10 minut masować nimi każdą stopę, by można było stawić czoła kolejnemu etapowi wędrówki. A codziennie wędrowcy pokonywali średnio ponad 35 km!

Bardzo męczyły ich również odciski, nieuniknione w czasie takich wypraw. Lecz najgorsze były kontuzje, które przydarzyły się dwóm piechurom. – Schodząc z Turbacza wykręciłem nogę, ale wstałem i wydawało się, że wszystko jest dobrze. Gdy jednak ruszyłem dalej, pojawił się ból, który z minuty na minutę się potęgował. W drodze na Lubań wyprzedzały mnie małe dzieci, tak się wlokłem. W końcu dotarłem na szczyt i powiedziałem kolegom, że to już koniec, nie dam rady iść dalej – wspomina Jakub Rajda. Ale kiedy zażył środki przeciwbólowe i posmarował stopę maścią, którą dał mu Rafał Zalewski, zdołał wstać i iść dalej. Potem ponowił jeszcze kurację i następnego dnia pod wieczór noga była jak nowa. Kontuzja przytrafiła się też Krzysztofowi Tomiakowi. Mężczyzna doznał urazu ścięgna Achillesa i zmagał się z bólem przez dobrych kilka dni.

Ojczulek z pustelni

Większość napotkanych na trasie osób okazywała wędrowcom dużą sympatię, choć zdarzali się też ludzie niezbyt życzliwie nastawieni do turystów. Jedną z nich był mężczyzna prowadzący schronisko Bacówka w Bartnem. Gospodarz dał im tylko kilka minut na zjedzenie posiłku, nie pozwolił skorzystać z łazienki, a na koniec straszył ich strażą leśną, jeśli nie ugaszą ogniska, które rozpalili w specjalnie wyznaczonym do tego celu miejscu. Na szczęście nie spotkali nikogo innego, kto do tego stopnia rzucałby im kłody pod nogi.

Z największym sentymentem koledzy wspominają spotkanie z franciszkaninem z Pustelni św. Jana z Dukli, znajdującej się niedaleko miejscowości Trzciana (powiat krośnieński). Gdy znużeni wędrowcy usiedli przed znajdującą się tam kaplicą, by nieco odsapnąć, przebrać się i podsuszyć mokrą odzież, zakonnik wyszedł na zewnątrz i przywitał ich dość nieprzychylnie. – Był wyraźnie zniesmaczony na nasz widok. Powiedział, że to święte miejsce, a nie posiadowisko. Po chwili podszedłem do niego, by wytłumaczyć, że chcieliśmy tylko trochę ogarnąć się przed wejściem do kaplicy, ale on, nie czekając na moje wyjaśnienia, uścisnął mi dłoń i strasznie przepraszał za swój wybuch. Opowiedziałem mu wtedy o celu naszej wyprawy. Zaskoczony ojczulek zaprosił nas do wspólnej modlitwy o powodzenie przedsięwzięcia. Potem nas pobłogosławił i zażyczył sobie, abyśmy my pobłogosławili jego… – opowiada Jakub Rajda.

Następnie zakonnik zabrał wędrowców do pustelni, gdzie poczęstował ich kawą i herbatą, a także dał im 100 zł na pomoc Karolkowi. – Bardzo mile spędziliśmy z nim czas. Czuliśmy się niezwykle wyróżnieni, gdy wyznał nam, że nigdy nie zaprasza do pustelni turystów. A w czasie rozmowy okazało się, że ojciec pochodzi z naszych stron, z Kalwarii Zebrzydowskiej. Jego rodzinny dom sąsiaduje z murami klasztoru – dodaje Rafał Zalewski.

Jak w czasach PRL-u

Nocami budziły ich ryki jeleni. Był to akurat okres godowy tych zwierząt. W czasie rykowiska samce jeleni tuż przed zachodem słońca zaczynają wydawać basowe dźwięki i kontynuują ten koncert aż do świtu. – Ale dla mnie było to urzekające przeżycie, nawet jeśli z powodu tych ryków nie przespałem trzech czy czterech nocy. W okolicach Krościenka nad Dunajcem nocowaliśmy na skraju dużej polany. Na jednym jej krańcu był nasz biwak, a na drugim ryczący jeleń – mówi Jakub Rajda. Po drodze piechurzy widzieli też tropy wilków i niedźwiedzia. Nie mieli okazji zobaczyć samego misia, ale przechodzili blisko niego, sądząc po tym, jak wyraźnie słyszeli jego ryk…. Było to w Bieszczadach.

W pamięci szczególnie utkwiła im bieda panująca w wioskach Beskidu Niskiego. Czuli się tam, jakby przenieśli się w czasy PRL-u. Spotykali w tych miejscowościach maluchy i polonezy ze starymi tablicami rejestracyjnymi oraz sklepiki, które działały w prywatnych domach i otwarte były tylko wtedy, gdy nie kolidowało to z innymi sprawami właścicieli. – Rozmawialiśmy z rolnikiem, który z rozrzewnieniem wspominał rządy Gierka. Mówił, że wtedy dobrze im się wszystkim żyło, a teraz klepią biedę – relacjonuje Rafał Zalewski. A Jakub Rajda dodaje: – Kilka kilometrów dalej przechodziliśmy koło starej, zarośniętej chałupy. Siedziała przed nią kobieta, która na nasz widok zapytała, czy nie mamy kawałka chleba albo czegokolwiek innego do jedzenia, bo jej już nic nie zostało… I rzeczywiście było po niej widać, że jest wygłodzona. Podzieliśmy się z nią jedzeniem i daliśmy jej też trochę pieniędzy.

Sukces akcji

Nie wiadomo, ile dokładnie kilometrów liczy sobie Główny Szlak Beskidzki, bo różne źródła podają inną jego długość. Nasi czterej bohaterowie przeszli dokładnie 527 km. Czasami jednak musieli trochę zboczyć z trasy, by uzupełnić zapas wody i żywności lub znaleźć miejsce na biwak. Dlatego pokonali trochę więcej kilometrów niż mierzy sam szlak.

Pogoda i zmęczenie niekiedy sprawiały, że zastanawiali się, po co właściwie zdecydowali się na taką wyprawę. Po całym dniu wędrówki w deszczu nie zawsze była możliwość, by wysuszyć przemoczone ubrania, a rano nadal padało… Kiedy indziej było gorąco i dręczyło ich pragnienie. W jeden z takich dni zabrakło im wody. Mieli nadzieję, że natrafią na jakieś leśne źródełko, niestety nic takiego się nie zdarzyło. Poratowali ich grzybiarze, którzy podarowali im butelkę wody mineralnej.

Mimo okazjonalnie dochodzącego do głosu zniechęcenia, nie poddali się i doszli do celu. Dzięki temu sponsorzy przekażą ponad 14 tys. zł na leczenie i rehabilitację Karolka Cabaka z Andrychowa. Większość już wpłaciła pieniądze. Teraz piechurzy planują pokonać jeszcze Mały Szlak Beskidzki. Jest on znacznie krótszy od GSB, mierzy 137 km, ale żeby nie było zbyt łatwo, koledzy zamierzają przejść go w zimie, również nocując w namiotach.

Rezultat akcji bardzo pozytywnie nas zaskoczył. Nie sądziliśmy, że zbierzemy tak dużo pieniędzy. Jesteśmy bardzo wdzięczni wszystkim sponsorom i darczyńcom. Nieważne, ile kto wpłacił na pomoc Karolkowi. W przypadku niektórych były to może małe kwoty, ale jeżeli ktoś zarabia dwa tysiące złotych i z trudem wystarcza mu tego na cały miesiąc, to pięćdziesiąt złotych od niego jest nawet więcej warte niż dwieście od kogoś znacznie bogatszego – podkreśla Ireneusz Dobrzański.

Edyta Łepkowska

 

Od lewej: Rafał Zalewski, Ireneusz Dobrzański i Jakub Rajda.

 

Zobacz również: Jak Karolek został bohaterem niezwykłej akcji

 

Podziel się tym wpisem:

0 0 głosów
Oceń ten artykuł !
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Podziel się przemyśleniami, skomentuj (nie wymagamy logowania).x