Małopolski Portal Informacyjny

Andrychów - Wadowice - Kalwaria Zebrzydowska - Wieprz - Zator - Kęty - Sucha Beskidzka

Charytatywnie rowerem po górach

Charytatywnie rowerem po górach

Pomagać można na różne sposoby. Bartosz Wojtal postanowił to zrobić, jeżdżąc przez trzy dni górskimi traktami.

Bartosz Wojtal z Laskowej w gminie Zator w trzy dni pokonał rowerem Mały Szlak Beskidzki. Wyprawa okazała się trudniejsza niż przypuszczał, lecz dostarczyła mu wielu niezapomnianych wrażeń. Ale przede wszystkim pozwoliła osiągnąć cel, który przyświecał całej inicjatywie – rozkręcić zbiórkę pieniędzy na leczenie i rehabilitację koleżanki.

 

Jak pisaliśmy 7 sierpnia (tutaj), Bartosz Wojtal na urodzinach u Pauliny Tomskiej ze Spytkowic dowiedział się o jej dramatycznej wręcz sytuacji. Nie było dla niego tajemnicą, że kobieta cierpi na Zespół Devica, rzadką chorobę, która wywołuje postępującą niepełnosprawność, ale nie wiedział, iż brak jej środków na terapię. Dopiero podczas skromnego przyjęcia urodzinowego usłyszał o tym, że Paulina nie ma nawet pieniędzy na regularną rehabilitację i środki higieny. Dlatego postanowił zrobić szum wokół zbiórki środków na ten cel, która od miesięcy tkwiła w martwym punkcie. Uznał, iż ciekawą formą promocji zrzutki może być charytatywna wyprawa rowerem po górach.

Zdecydował się pokonać jednośladem Mały Szlak Beskidzki, ciągnący się przez 137 km od Straconki w Bielsku-Białej po najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego – Luboń Wielki (1022 m n.p.m.). Choć przebiega on przez niewielkie góry, na trasie nie brak jest stromizn, które dla rowerzysty są niemałym wyzwaniem. Zwłaszcza wtedy, gdy aura nie rozpieszcza wędrowca, a tak było w czasie wyprawy Bartosza Wojtala.

Niespodzianki i przygody

Mężczyzna postanowił wystartować na Luboniu Wielkim, by podróż zakończyć bliżej domu. Wyruszył w drogę z kolegą Andrzejem, który pokonał z nim dwa odcinki szlaku. – Pierwszy etap wyprawy bardzo nas zaskoczył swoją trudnością. Od Lubonia Wielkiego po Myślenice trasa obfituje w strome podjazdy i zjazdy. A pogoda była bardzo zróżnicowana – od wielkiego upału po burze i ulewy. Po drodze przebiłem oponę w kole, mieliśmy też problemy z nawigacją, bo szlak między Kasiną Wielką a Lubomirem okazał się słabo oznakowany i miejscami zarośnięty. Krótko mówiąc, pierwszego dnia nie brakowało nam przygód – opowiada Bartosz Wojtal.

Drugi etap wyprawy, po noclegu w Myślenicach, przyjaciele musieli rozpocząć od wymiany kolejnej przebitej dętki (której wcześniej nie zauważyli), po czym w ulewnym deszczu ruszyli dalej, przez Beskid Makowski. Okazał się on znacznie łatwiejszy do pokonania niż Wyspowy, który z takim trudem przejechali poprzedniego dnia. – Na tym odcinku szlaku bardzo charakterystycznym elementem są duże bajorka na leśnych duktach. Ogromne kałuże, które prawdopodobnie nigdy do końca nie wysychają. Jest ich tam mnóstwo. Co jakiś czas mijaliśmy wielkie polany z widokiem na Beskidy. Gdy się rozpogodziło, przez moment widzieliśmy nawet Babią Górę – mówi Bartosz Wojtal. Około 16.00 wędrowcy dojechali na Leskowiec, gdzie się rozstali.

Pomoc wciąż potrzebna

Po noclegu w schronisku na Groniu Jana Pawła II Bartosz Wojtal kontynuował wyprawę już sam, cały czas w mniej lub bardziej intensywnym deszczu. Widoczność była bardzo ograniczona, toteż nie miał okazji podziwiać panoramy Beskidów. – Ostatni odcinek trasy, z Gaików do Bielska, znów był dla mnie zaskoczeniem. Myślałem, że to będzie łagodny szlak, a tymczasem trafiłem na jeszcze parę stromizn do pokonania. Zmęczenie dawało już o sobie znać, więc w pewnych momentach schodziłem z roweru, by nie zaliczyć gleby. Około 13.20, przemoczony do suchej nitki stanąłem pod tabliczką z napisem „Początek/koniec Małego Szlaku Beskidzkiego” – relacjonuje mężczyzna. Choć cały szlak liczy sobie 137 km, Bartosz Wojtal pokonał około 150 km, łącznie z dojazdem na Wielki Luboń i miejsce pierwszego noclegu w Myślenicach.

Najważniejsze, że udało mi się osiągnąć główny cel wyprawy. Zrzutka na leczenie Pauliny drgnęła. Wcześniej przez bodaj siedem miesięcy nie było żadnych nowych wpłat. Od kiedy nagłośniłem moją akcję, uzbierało się około czternastu tysięcy złotych. Przedtem suma wpłat wynosiła około sześciu tysięcy – mówi Bartosz Wojtal. Ale to jeszcze wciąż za mało, żeby Paulina mogła kontynuować rozpoczątą terapię komórkami macierzystymi, która kosztuje w sumie około 180 tys. zł. Kto jeszcze chciałby wesprzeć jej leczenie, może to zrobić tutaj.

Edyta Łepkowska

Zobacz również: Cudem przeżył, a teraz walczy o powrót do sprawności

 

Podziel się tym wpisem:

0 0 głosów
Oceń ten artykuł !
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Podziel się przemyśleniami, skomentuj (nie wymagamy logowania).x